12 ulubionych pisarzy Stanisława Lema

Ostatnia wieczerza, obraz z 1842 z kościoła w Gårslev, Dania

Trudno przecenić rolę książek w życiu Stanisława Lema: były jego chlebem powszednim, a równocześnie zarabiał nimi na chleb. Lem był doprawdy czytelnikiem idealnym, marzeniem każdego ambitnego autora: kompetentnym, wnikliwym, obdarzonym doskonałym słuchem literackim. Pochłaniał książki namiętnie i hurtowo, od najwcześniejszych lat dziecinnych. Pomimo zachłannej konsumpcji płodów piśmienniczych pozostawał odbiorcą uważnym i sumiennym, który potrafił wydobyć nawet najbardziej subtelne smaki tekstu. W jego własnych utworach, wywiadach, artykułach oraz obfitej korespondencji znajdziemy czytelne ślady, pozwalające na precyzyjną rekonstrukcję bogatej karty lektur, obejmującej zapewne kilkadziesiąt tysięcy pozycji. W samej w monografii „Fantastyka i futurologia” Lem omawia dorobek kilkuset autorów z gatunku SF. Ma na swoim koncie również krytyczno-literacką „Filozofię przypadku” oraz dziesiątki błyskotliwych esejów i szkiców krytycznoliterackich, z których część została wybrana w tomie „Mój pogląd na literaturę”.

Przedstawiamy Wam listę 12 ulubionych pisarzy Lema, którzy wywarli największy wpływ na jego literacki dorobek oraz szeroko pojęty światopogląd. Z oczywistych względów jest to wykaz subiektywny, znacznie okrojony. Staraliśmy się, aby zestawienie było dostępne dla jak najszerszej grupy odbiorców. Stąd niewiele na nim nazwisk filozofów oraz naukowców, których przemyślenia Lem, władający biegle przynajmniej pięcioma językami, najczęściej studiował w oryginale.

saul-bellow-henderson-krol-deszczu

Saul Bellow

Amerykanin, 1915 – 2005

Na miejscu pierwszym noblista, którego charakterystyczną metodę twórczą, będącą mieszanką realizmu oraz opartej na wewnętrznych monologach introspekcji, Lem wysoko cenił. Polecał jednak tylko jego dwie książki: „Hendersona, króla deszczu” i „Planetę pana Sammlera”. Pierwsza rzecz jest bowiem pyszną komiczną fantazją, a druga — tzw. rozrachunkiem z naszymi czasami. Natomiast zdecydowanie rozczarowały go inne literackie dokonania Bellowa, w tym „Herzog” i „Dar Humboldta”. Ta ostatnia pozycja wydała mu się propozycją sztuczną i pustą w środku. Lem szanuje amerykańskiego pisarza za jego niezależność, konsekwentne nieuleganie artystycznym modom ani próbom schlebiania gustom czytelników. Bellowa, razem z Malamudem i Rothem, Lem zalicza do wielkiej trójki utalentowanych amerykańskich pisarzy, którzy mieli korzenie żydowskie. Autor „Kompleksu Portnoya” jednak budzi jego niesmak z powodu obsceniczności. Sam Roth był do tego stopnia zafascynowany prozą Lema, że zaoferował się być jego ambasadorem na rynku anglojęzycznym. Ostatecznie jednak nie doszło do planowanego spotkania w Krakowie.

Bellow napisał DLA MNIE 2 książki — „Henderson the Rain King” — i „Mr. Sammlers Planet” — obie świetne i obie CHOLERNIE DALEKIE OD SIEBIE — po rozpiętości poznaje się klasę. Natomiast faceci piszący pod publiczkę mierżą mnie, choćby i mieli charakter z samego marcepanu.

Jorge Luis Borges

Argentyńczyk, 1899 – 1986

Lem nagminnie bywa zestawiany z Borgesem, jeden z krytyków nawet przedstawił go, jako „Borgesa ery kosmicznej”. Mistrz trochę się zżyma na te porównania, protestując w rozmowach z Beresiem, że jego literackie rejestry nigdy nie zamykały się w dusznej przestrzeni bibliotek. Chociaż w eseju „Unitas oppositorum”, poświęconym Borgesowi na samym wstępie wyznaje, że sam od lat próbuje dotrzeć w obszary, w których funkcjonuje autor „Biblioteki Babel”. Na przykład w „Cyberiadzie” mamy do czynienia z Demonem Drugiego Rodzaju, który produkuje molekuły wszelkiej informacji, dostępnej we Wszechświecie. Lem wymienia cztery opowiadania Borgesa, które uważa za najlepsze; oprócz „Pierre’a Menarda” są nimi „Tlön, Uqbar, Orbis Tertius”, „Loteria w Babilonie” i „Trzy wersje Judasza”. Podziwia logiczną, ale paradoksalną strukturę tych opowiadań.

Lem jednak zastrzega, że Borges działa poprzez przekształcanie zastanych konserwatywnych założeń. Nie tworzy nowej, swobodnie wymyślonej struktury znaczeniowej, lecz ogranicza się wyłącznie do gotowych aksjomatów, dostarczonych przez historię kultury.

Sam od lat – choć inną drogą niż Argentyńczyk – próbuję dotrzeć w obszary, na którym powstały jego najlepsze utwory. Stąd jego dzieło jest mi bliskie, zarazem jednak też obce, bo z własnego doświadczenia znam niebezpieczeństwa, którym ulegało czasem jego pisanie, i nie pochwalam bez wyjątku stosowanych przezeń środków.

ubik-stanislaw-lem-poleca

Philip K. Dick

Amerykanin, 1928 – 1982

Historia z Dickiem wydaje się równie szalona, jak sam autor „Ubika” i „Trzech stygmatów Palmera Eldritcha”. Lem mocno promował jego twórczość i bronił go przed atakami krytyków, którzy zarzucali Dickowi kiczowatość i manieryzm. W swoim głośnym artykule „Science Fiction, beznadziejny wypadek – z wyjątkami”, za który został ostatecznie wyrzucony z amerykańskiego stowarzyszenia pisarzy SF, Lem stwierdza, że dorobek Dicka stanowi wskazany ewenement na tle żałosnych dokonań gatunku. W innym eseju nazywa go „wizjonerem wśród szarlatanów”.

W latach siedemdziesiątych, kiedy jeszcze książki Dicka nie mogły się wyrwać z gatunkowego getta SF, Lem dostrzega ich wyjątkowość. „Ubik” ukazuje się jako jedna z pierwszych pozycji w serii Wydawnictwa Literackiego „Stanisław Lem poleca”. Powieść, opatrzona posłowiem Lema, sprzedaje się świetnie. Jednak polska waluta pozostaje niewymienialna i Dick nie ma szans na otrzymanie honorarium. Karkołomnym rozwiązaniem byłby przyjazd do Polski i wydanie wszystkich złotówek na miejscu. (Tak często postępował Lem z własnymi honorariami za przekłady w tzw. krajach bloku wschodniego.) Dla Dicka oznaczałoby to jednak przymusowy odwyk od środków psychotropowych oraz innych nielegalnych substancji, od których był uzależniony. Rozgoryczony oskarża swojego mentora o kradzież zarobionych pieniędzy i rozpętuje międzynarodową awanturę. W dodatku Wydawnictwo Literackie zwleka z wydaniem oświadczenia, które wyjaśniłoby absurd tych insynuacji.

W 1976 roku P. K. Dick napisał swój słynny donos do FBI, w którym dowodzi, że Lem tak naprawdę nie istnieje, gdyż żaden człowiek nie mógłby operować tak wieloma stylami oraz poruszać tylu różnych tematów. Dick jest święcie przekonany, że w rzeczywistości Lem to wieloosobowa specjalna komórka, utworzona w celu zniszczenia amerykańskiej literatury SF. Miarą obłąkania Dicka jest fakt, że nie wysłał tego listu, będąc przekonany, że FBI i tak ma wgląd w jego korespondencję.

Aha, Ph. Dick, taki autor z USA, ogłosił otwarty list w „Forum” (organie SF Writers), w którym nazywa mnie szubrawcem, złodziejem, malwersantem, bo jakoby w Polsce wydałem po piracku Ubika (on pewno wariat, bo to nieprawda, nawet gdybym chciał, wydawca polski, jako firma państwowa, nie może nic publikować bez prawnie ważnej umowy). Równocześnie w pierwszej recenzji ktoś tu nazwał Ubika grafomanią. Potrzeba mi było tego!! Ale i zabawne to jest.

Kafka Franz

niemieckojęzyczny Żyd ur w Pradze (monarchia austriacko-węgierska), 1883 – 1924

Ursula Le Guin powiedziała kiedyś, że „Lem jest jak Kafka, tylko zabawny”. Paradoksalnie, to Lem miał na swoim koncie dużo bardziej traumatyczne przeżycia pokoleniowe: Kafka przewidywał nadejście ustrojów totalitarnych, podczas gdy Lem doznał na własnej skórze ich okrucieństwa. Najpierw Niemcy wymordowali prawie całą jego rodzinę, a potem Stalin jednym ruchem palca zmusił do opuszczenia rodzinnego Lwowa.

Łączy Lema z Kafką przede wszystkim egzystencjalny niepokój, poczucie bezradności jednostki koczującej w świecie, skrajnie podporządkowanym ideologii, gdzie nie istnieją żadne mechanizmy odwoławcze, czy obiektywne hierarchie wartości. Najbardziej zanurzonym w klimacie kafkowskim utworem pozostaje „Pamiętnik znaleziony w wannie”, ale sporo czytelnych nawiązań do Kafki rozsiano po całej twórczości Lema.

Doświadczyłem w okupację niemiecką absolutnej bezbronności i żyłem jako pluskwa w ścianie, za którą niemieccy fachowcy (doskonali! jak Eichmann) uganiali się z najlepszymi truciznami, i to mię pouczyło, że trzeba zapewnić sobie Znaczną Glorię, znaczne Imię, być koniecznie Nie Byle Kim, ażeby tak łatwo nie zostać przeklasyfikowanym w pluskwę do rozgniecenia.

Le Guin Ursula

Amerykanka, 1929 – 2018

„Czarnoksiężnik z archipelagu” miał także ukazać się w serii „Stanisław Lem poleca”, ale tłumaczem był Stanisław Barańczak, aktywnie działający w opozycji i reżimowe władze zablokowały tę publikację. Lem w związku z tym zakończył współpracę z WL-em, z gorzkim komentarzem: „Nie straciłem szacunku dla siebie, lecz straciłem czytelników”. Zdaniem Lema Le Guin, obok Dicka, jest drugą gwiazdą, świecącą jasnym światłem na ciemnym firmamencie gatunku SF. Lem lubił jej książki, nie tylko dlatego, że le Guin jako jedna z nielicznych stanęła w jego obronie, kiedy relegowano go ze stowarzyszenia pisarzy amerykańskich za krytykę ich dokonań. Pozornie wydawałoby się, że ten gatunek fantasy, jaki uprawiała Le Guin, pozostaje najbardziej odległy od naukowego modelu literatury, który upodobał sobie Lem. Uważa on jednak, że metafizyczne baśnie Le Guin są bardziej logicznie skonstruowane, niż niejedna śmiertelnie poważna książka. Dla Lema realizm polegał nie na zewnętrznych atrybutach dzieła literackiego, ale na umiejętności odzwierciedlenia głębszych prawidłowości i mechanizmów, zachodzących w prawdziwym świecie. Łączy też Lema z Le Guin silna niechęć do literatury SF, która w swojej przeważającej masie wydaje im się płaska i wsteczna.

Czyżbym chciał oświadczyć, że baśń Ursuli Le Guin jest bardziej realistyczna od jej naukowej fantazji? Tak, to właśnie chcę powiedzieć. Zdarzają się w literaturze takie paradoksy, jak ten – że roli pełnionej przez czary w jednej książce można przypisać więcej realizmu aniżeli roli odkrycia naukowego – w innej. Ale paradoks jest pozorny. Rzecz w tym, że utwór konstytuuje świat, rządzący się własnymi prawami, jako suwerenną całość, i o tym, czy utwór jest wierny rzeczywistości, decyduje owa całość a nie jej fragmenty, na przykład – nazwy brane ze słownika nauki.

Tomasz Mann

Niemiec, 1875 – 1955

Nauczycielka w szkole poprosiła uczniów, aby wymienili sławnych ludzi, którzy zmienili bieg historii. Padają z klasy odpowiedzi: Jezus Chrystus, Mojżesz, Krzysztof Kolumb, Karol Marks, Zygmunt Freud, Albert Einstein. Na koniec wstaje oczywiście Jasiu i mówi „I jeszcze Maliniak spod czwórki”. „A dlaczego akurat Maliniak spod czwórki? – pyta zaskoczona pani. „Chciałem, aby goje też kogoś mieli”.

Trochę dlatego na naszej liście znalazł się Tomasz Mann: żeby Niemcy się ucieszyli. Stanisław Lem nie pałał szczególną sympatią do narodu, który zgładził jego bliskich. Do twórczości Tomasza Manna miał stosunek ambiwalentny. Bardzo dobrze wypowiada się o „Czarodziejskiej górze”, drażni go jednak pewna koturnowość, mania wielkości i zadęcie „Doktora Faustusa”, któremu poświęca znakomity esej „Diabeł i arcydzieło”. Faktem jest, że Mann aktywnie sprzeciwiał się faszyzmowi i w 1936 roku zrzekł się niemieckiego obywatelstwa. Jednak Lem zarzuca mu próbę idealizacji historii kompozytora Adriana Leverkühna, który zawiera pakt z diabłem w zamian za genialność muzyczną. Mann przedstawia Leverkühna jako alegoryczne uosobienie niemieckiego geniuszu artystycznego i intelektualnego, analizując postawę niemieckiego społeczeństwa w okresie narodowego socjalizmu. Jednak Mefistofeles z „Fausta” to zło rozumne, wręcz mądre, kuszące wybitną jednostkę. Tymczasem według Lema zło faszyzmu było patologią, kierującą się zdegenerowanymi popędami.

Diabeł faszyzmu nie był zatem geniuszem, natchnionym kreatorem ale raczej – idiotą zła, był on jak kretyn, który nie z planów perfidnych bierze natchnienie do schwytania bezbronnego, lecz ze ślepego impulsu…

Vladimir Nabokow

Rosjanin, 1899 – 1977

Doskonałe studium wpływu społecznego odbioru na ostateczną interpretację dzieła stanowi właśnie „Lolita” Nabokova. Bulwersująca w swoich czasach historia zakazanego związku ojczyma z niepełnoletnią pasierbicą, nie była w stanie znaleźć wydawcy na obszarze Stanów Zjednoczonych. Trafiła na rynek amerykański tylnymi drzwiami, dopiero wtedy, gdy opublikowała ją po angielsku francuska oficyna, specjalizująca się w literaturze pornograficznej. Przez pewien czas rząd francuski zakazał nawet rozpowszechniania Lolity i oraz innych książek opublikowanych w Olympia Press. Pierwsza publikacja wywołuje sprzeczne recenzje krytyków: jedni widzą w „Lolicie” najwybitniejszą powieść roku, inni zarzucają jej ordynarną pornografię. W ciągu następnych kilkunastu lat książka trafia do literackiego kanonu, a „lolita” weszła do słownika, jako określenie prowokującej seksualnie, młodej dziewczyny.

Sam Lem przedstawia oryginalną, autorską interpretację książki Nabokowa, dostrzegając w niej, obok oczywistego tragizmu głównego bohatera, schodzącego w głąb erotycznego piekła, krytykę infantylizmu amerykańskiej kultury, w tym przede wszystkim zachłannego konsumpcjonizmu, jaki infekuje się obywateli Nowego Świata.

Będą to: wysoki standard życiowy, „unaukowienie” wychowania, ten „stosowany freudyzm” w wydaniu pedagogicznym, zmierzający do optymalnego przystosowania jednostki; będą to wspaniałości przemysłu turystycznego, penetracja usług w najdziksze zakątki natury i to szczególne, w kontaktach społecznych przejawiające się, sprawne działanie z mechanicznym uśmiechem, mającym nadać im posmak „podejścia indywidualnego” do przybysza, gościa, klienta, i takie przesycenie życia reklamą, że ze zjawiska atakującego człowieka z zewnątrz w interesie pragmatyki handlowej dawno już stała się integralną częścią jego wnętrza psychicznego, wniknąwszy w nie tysiącem schludnie, „naukowo” opracowanych metod. Równie intrygujące są porównania Nabokowa z Dostojewskim, w tym wyraźne podobieństwo chorych upodobań bohaterów.

Henryk Sienkiewicz

Polak, 1845 – 1916

Lem żywił mieszane uczucia wobec dokonań rodzimej literatury, choć wysoko cenił dorobek poetów: Mickiewicza, Słowackiego, Miłosza i Herberta. W rozmowach z Beresiem z pewnym zażenowaniem wspomina, że w tych samych czasach, co Żeromski i Prus, w Rosji tworzyli Dostojewski i Tołstoj.

Pozytywnie za to oceniał „Lalkę” Prusa, jako doskonałe osiągnięcie literatury realistycznej. Ciepło wypowiadał się również na temat Sienkiewicza, którego czytał go od czasów gimnazjalnych, aby powrócić do niego z przyjemnością w podeszłym wieku. Nieprzypadkowo obydwaj należą do najbardziej popularnych polskich pisarzy za granicą. Lem doceniał Sienkiewicza przede wszystkim za wspaniałą warstwę językową utworów, która uformowała monumentalny pomnik polszczyzny. Zwracał uwagę na walory rozrywkowe jego prozy oraz jej pozytywny wpływ na samopoczucie i narodową kondycję. Przyznaje, że autorowi „Trylogii” zdarzają się niekonsekwencje, nieprawdopodobne zwroty akcji, koślawe schematy fabularne oraz wycięte z kartonu postacie. Jego powieści bywają kiczowate, jak „Quo Vadis”, dalekie od prawdy historycznej, a sam język ma niewiele wspólnego z narzeczem, jakim posługiwano się w danym okresie. Tym bardziej należy docenić zręczność, z jaką autor hipnotyzuje słowami czytelnika, skłonnego uwierzyć, że pozostaje świadkiem prawdziwych wydarzeń, w których uczestniczą postaci historyczne, mówiące językiem swoich czasów. W eseju „Magik i uwodziciel”, brawurowo stylizowanym na sienkiewiczowską modłę, Lem polemizuje z Gombrowiczem, który zarzuca nobliście efekciarstwo i mamienie odbiorcy tanimi sztuczkami. Zdaniem Lema czynienie magii za pomocą słów pozostaje najwyższą formą sztuki. Czytelne ślady Sienkiewicza znajdziemy przede wszystkim w archaizacji językowej „Cyberiady” – Lem chętnie stosował technikę zderzania ze sobą przeciwstawnych elementów narracji. Super nowoczesne technologie i dokonania naukowe przedstawione są celowo anachronicznym stylu, co powoduje napięcie intelektualne.

Zasadniczo ten uchwyt, ten plan językowy, który patronuje większości opowiadań w „Cyberiadzie”, jest to Pasek, przepuszczony przez Sienkiewicza i wyśmiany przez Gombrowicza. To jest tedy pewien okres historii języka, który znalazł wstrząsająco znakomitą pomnikową repetycję w utworach Sienkiewicza — w „Trylogii”; Sienkiewicz zrobił bowiem rzecz wprost niesłychaną — zrobił mianowicie to, że jego język („Trylogii”) wszyscy wykształceni Polacy (z wyjątkiem nieistotnej garstki językoznawców) odruchowo mają za „bardziej autentycznie” odpowiadający drugiej połowie XVII wieku aniżeli język źródeł ówczesnych.

Bracia Strugaccy

Rosjanie, Arkadij (1925 – 1991), Borys (1993 – 2012)

Kolejny rodzynek w zakalcowatym gatunku science fiction w serii „Stanisław Lem poleca”, czyli „Piknik na skraju drogi”, opatrzona wnikliwym posłowiem Lema. Tarkowski, siedem lat po ekranizacji „Solaris”, sięgnął właśnie po niezwykłą książkę braci Strugackich. Powieść jest nowym opracowaniem tematu, jaki Lem poruszył w „Głosie Pana”: ludzkość analogicznie pełni tutaj rolę mrówek, które napotkały w swej mozolnej wędrówce martwego filozofa. Niewiele jednak jesteśmy w stanie na tym skorzystać, gdyż ślady, jakie pozostawili na naszej drodze obcy, wychodzą poza zakres naszej aparatury poznawczej. Powstała po ich lądowaniu strefa pełna jest zjawisk tajemniczych, które przeczą naszemu pojęciu związków przyczynowo-skutkowych. Lem wyznaje Beresiowi, że to on powinien przedstawić takie ujęcie spotkania z obcą, niepojętą dla nas cywilizacją. Właściwie jedyną rzeczą, która wzbudziła jego zastrzeżenia, było dosztukowane zakończenie książki.

A zatem optymalna strategia polega na tym, by poszczególne działania przybyszów były takimi zagadkami, których rozwiązanie albo przyrody samych przybyszów wcale nam nie tłumaczy, albo czyni ją jeszcze bardziej niedocieczoną! Nie jest to takie wyssane z palca, wydumane ad hoc, na użytek romansu fantastycznego, jak by się mogło zdawać, ponieważ zwykle taki jest właśnie charakter naszego poznawania świata: poznając pewne jego prawa i własności, nie tylko nie zmniejszamy tym samym liczby problemów do rozwikłania, ale w toku dokonywania odkryć poczynamy się orientować w istnieniu dalszych tajemnic i dylematów, o których nie mieliśmy uprzednio pojęcia.

Jonathan Swift

Irlandczyk, 1667 – 1745

Dziekan Swift pojawia się tu także ze względu na afiliacje i podobieństwo jego dorobku do dzieła Stanisława Lema. Po trosze obydwaj pozostają mizantropami, pełnymi sceptycyzmu odnośnie ludzkiej natury. Jednak równocześnie wciąż podejmują syzyfowe wysiłki, aby zmienić człowieka na lepszy gatunek. W „Dziennikach gwiazdowych” widać wyraźną nutę sympatii do „Podróży Gulliwera”, uderza podobieństwo głównych bohaterów, którzy odwiedzają mieszkańców fantastycznych krain, aby jeszcze lepiej poznać swoje własne ograniczenia. Kolejną analogią jest oddanie głosu przedstawicielom innych gatunków. U Swifta taką rolę pełnią konie, natomiast Lem ludzi zastępuje np. robotami, które tworzą kwitnące społeczności i powielają ponure legendy na temat kleistych bladawców. Nie ulega wątpliwości, że w przyszłości dzieła obydwu pisarzy będą sąsiadować w panteonie literatury, być może z perspektywy oceniane jako „nurt oświeceniowy II tysiąclecia”, ale na pewno nie jako utworu gatunku science fiction.

Spróbujmy zrozumieć: kiedy Bernhard Kellermann napisał znany w początkach XX wieku powieść o budowie tunelu pomiędzy Europą a Ameryką pt. „Tunel”, nikomu nie przychodziło mówić o science fiction, bo miał on szczęście urodzić się w czasach, gdy nie było jeszcze tego pojęcia. To samo dotyczy powieści Karela Čapka. Swifta także nikt nie wrzuca do tego worka. A Woltera z jego bajeczkami filozoficznymi? Uważam, że niektóre kawałki mojej „Cyberiady” czy „Bajek robotów” są bardziej zbliżone do jego powiastek filozoficznych niż cokolwiek innego, jest to jakby następna ich inkarnacja w epoce pooświeceniowej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Darmowa wysyłka

od 199 zł bez książek

14 dni na zwrot

możliwość zwrotu zakupów

Szybki kontakt

sklep@allegoria.pl

100% Bezpieczne płatności

szybkie płatności Paynow